A jak niebiescy polowali w 1 rocznicę Solidarności 31.08.1982r. (oczywiście stan wojenny) w Gdyni na wszystkich cywilów. Dotarcie z portu jachtowego przy Nabrzeżu Kościuszki do domu przy Władysława IV (niecały kilometr) zajęło synowi moich przyjaciół 2 godziny. Starzy byli nieprzytomni ze strachu. Słychać strzały i wybuchy, z dachu ich wieżowca widać padających ludzi. A on gdy wszedł o mieszkania to po pierwsze powiedział, że do tej pory, gdy czytał książki o powstaniu warszawskim, to jakoś sobie to wyobrażał. Ale teraz dokładnie wie jak to było, jaka była atmosfera i jak przemieszczali się powstańcy w Warszawie chowając się przed Niemcami. On musiał ukrywać się przed zomowcami - milicjantami polującymi na KAŻDEGO. Po prostu, żeby go zatłuc. Bo mięli taki kaprys.
A ja, próbując wrócić na Oksywie, choć miałem legitymację wojskową ale byłem w cywilkach (prawdopodobnie tym bydlakom milicyjnym nie przeszkadzałoby mi wpieprzyć gdybym był samotny w mundurze), uniknąłem bezpośredniemu kontaktowi, nie wiadomo czy nie zakończonym ciężkim pobiciem lub zejściem, z nimi tylko dzięki LUDZKIEJ SOLIDARNOŚCI WTEDY. Szedłem, na tym odcinku, wąską Władysława IV do prostopadłej ulicy wzdłuż muru portu. Nagle wyskoczył milicyjny gazik i zaczął pędzić w moim kierunku. Ja oczywiście w nogi ale dokąd, przed siebie, bez szans. Nie wiem skąd pojawił się pusty autobus komunikacji miejskiej jadący w kierunku dworca i, na pełnym gazie, wpadł pomiędzy gazika i mnie. Ja spieprzałem wzdłuż muru stoczni a autobus, gdy znalazł się na mojej wysokości, otworzył harmonijkowe drzwi nie zatrzymując się. W biegu dałem nura i wylądowałem na brzuchu na podłodze autobusu. Kierowca natychmiast zamknął drzwi i gazu. Wstałem i popatrzyłem na gazika za nami. Nie chciało im się gonić autobusu, pojechali szukać łatwiejszej ofiary.
A ja, próbując wrócić na Oksywie, choć miałem legitymację wojskową ale byłem w cywilkach (prawdopodobnie tym bydlakom milicyjnym nie przeszkadzałoby mi wpieprzyć gdybym był samotny w mundurze), uniknąłem bezpośredniemu kontaktowi, nie wiadomo czy nie zakończonym ciężkim pobiciem lub zejściem, z nimi tylko dzięki LUDZKIEJ SOLIDARNOŚCI WTEDY. Szedłem, na tym odcinku, wąską Władysława IV do prostopadłej ulicy wzdłuż muru portu. Nagle wyskoczył milicyjny gazik i zaczął pędzić w moim kierunku. Ja oczywiście w nogi ale dokąd, przed siebie, bez szans. Nie wiem skąd pojawił się pusty autobus komunikacji miejskiej jadący w kierunku dworca i, na pełnym gazie, wpadł pomiędzy gazika i mnie. Ja spieprzałem wzdłuż muru stoczni a autobus, gdy znalazł się na mojej wysokości, otworzył harmonijkowe drzwi nie zatrzymując się. W biegu dałem nura i wylądowałem na brzuchu na podłodze autobusu. Kierowca natychmiast zamknął drzwi i gazu. Wstałem i popatrzyłem na gazika za nami. Nie chciało im się gonić autobusu, pojechali szukać łatwiejszej ofiary.